2020-07-28

Herbert Zbigniew – 22. rocznica śmierci poety

Dziś mijają 22 lata od śmierci jednego z najwybitniejszych polskich poetów XX wieku.
zdjęcie/ źrodło: fundacjaherberta.com

28 lipca 1998 roku o czwartej nad ranem w Warszawie zmarł Zbigniew Herbert. Gdy umierał, nad miastem szalała gwałtowna burza. Starożytni bogowie, o których pisał w swoich wierszach, raz jeszcze wtargnęli w historię, aby go symbolicznie pożegnać. Jakby dla podkreślenia, że tytuł ostatniego tomu poety „Epilog burzy”, którym obwieścił swoją gotowość do wędrówki „na brzeg niedaleki” i żegnał się ze światem, nie był przypadkowy. Miejsce tytułowego wiersza, na którego brak w książce zwracali uwagę krytycy, wypełniła śmierć, pisząc własny bezwzględny epilog burzliwego życia Herberta, burzliwej twórczości, burzliwej choroby.
Burza była bowiem jego żywiołem. Burzą było jego życie – pełne niepokojów, konfliktów, porwanych akordów, często dalekie od „dobrze skomponowanej sonaty”. Wszak „człowieka bardziej określają słowa zaczynające się na nie: niepokój, niepewność, niezgoda” – pisał w liście do Henryka Elzenberga w 1952 roku. Dekalog jest oparty na „Nie” – przypominał ponad pół wieku później, pytany w jednym z wywiadów, dlaczego to słowo tak często pojawia się w jego wierszach. „Nie” dalekie od nihilizmu. Takie, które nie wymaga „wielkiego charakteru”, jest w gruncie rzeczy „kwestią smaku”, wiernością sobie oraz wyznawanym wartościom, zgodą na samotność, gdy wybrało się „trudną drogę pod prąd”.
Wyróżniał się z pokolenia poetów lat 50., w gronie których przyszło mu debiutować (m.in. Białoszewski, Grochowiak). Ich nie zaprzątała przeszłość, on składał jej hołd, w pamięci, tradycji i kulturze odnajdując żywe wartości; w odpowiedzi na ich fascynację brzydotą – odwoływał się do klasycznych wzorców piękna, rozwichrzeniu jednostkowości przeciwstawiał dystans do samego siebie; bliższa niż groteska była mu wieloznaczna ironia. Na nurtujące wojenne pokolenie pytanie: „czym jest jeszcze, a czym już nie jest poezja?”, odpowiadał: „poezja córką jest pamięci / stoi na straży ciał w pustkowiu”.
Ta sama pamięć towarzyszyła mu podczas licznych podróży do źródeł cywilizacji europejskiej. „Barbarzyńca w ogrodzie” zwiedzał muzea i świątynie; podziwiał piękno architektury i arcydzieła malarstwa; niespiesznie dreptał po uliczkach włoskich miast i rozkoszował się urokami francuskiej prowincji; ale wszędzie „niósł na butach popiół i glinę swojej pochmurnej ojczyzny”.
Pisząc kronikarskim i rzeczowym tonem o albigensach, templariuszach czy inkwizytorach, nie ukrywał, że sprawy na pozór odległe rozpatruje w świetle doświadczeń i przemyśleń człowieka współczesnego. Przegrana albigensów czy dramat templariuszy są tylko pretekstem i przestrogą, że to, co już się zdarzyło, może się znów powtórzyć. Podobnie rzecz się miała z tematami antycznymi i szekspirowskimi.
Pan Cogito, alter ego poety, próbuje wyrwać się z objęć bezwładu i bezkształtu, z uścisku nicości, z zaczadzenia niewolą. Nieci gniew i pogardę „dla szpiclów katów tchórzy”. Nie zalepia uszu woskiem, słysząc „głos poniżonych i bitych”. Używa wyobraźni jako narzędzia wolności. Daje świadectwo godności. Wskazuje „światło na górach”. By wreszcie – wraz z poetą przejść przez doświadczenie zmagania się z ciężką chorobą, starości, odchodzenia („Od pewnego czasu / Pan Cogito / nosi duszę / na ramieniu / oznacza to / stan gotowości”), godzenia się z nieuchronnością śmierci: „przecież bez końca / nie można / odkładać / w nieskończoność / wyjazdu na wakacje”.
Czy epilogiem rzeczywiście jest śmierć? Czy jednak „pamięć krucha”, która „udziela nieskończoności”, unieśmiertelnia. Pozostawiona dla nas poezja – tkanina tkana przez „krosna wierności”, która wraz z czółnem przeprawia się na drugi brzeg.
Źródło: Muzeum Literatury

oprac.©kkuzborska