2019-12-20

Józefowski Eugeniusz − Na marginesie codzienności

Jubileusz 40-lecia twórczości wizualnej (1979-2019)
14 września − 20 grudnia 2019, Środa Śląska

Eugeniusz Józefowski ukończył Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Jest profesorem zwyczajnym sztuk plastycznych na Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Uprawia malarstwo, grafikę, fotografię. Zajmuje się również książką artystyczną.
Plakat wystawy


2019-12-17

Okoń Waldemar – Zabawki, które mówią

Sztukę od wieków dręczy pytanie, kim tak naprawdę jest lalka i jakie kalekie istnienie sobą uosabia? Czy jest naszym nieudanym sobowtórem, czy może kimś, kto niesie w sobie nie do końca rozpoznaną tajemnicę,
której nie potrafimy odczytać.

Lalki tylko pozornie służą do zabawy. Tak naprawdę – są odbiciem naszych często perwersyjnych marzeń lub nigdy niewyrażonych tęsknot o bardziej szczęśliwym niż w rzeczywistości życiu. Lalki mieszkają w Arkadii, z której nie mogą uciec, są tam zamknięte jak dzikie zwierzęta w niewidzialnych klatkach i tylko czasami podnoszą swoje sztuczne powieki, aby się nam uważnie przyjrzeć, kiedy przypadkiem zabłąkamy się w ich krainie. Trzeba na nie uważać. Zepsute i skrzywdzone potrafią zabić, można je jednak spróbować oswoić, wynosząc na strych lub sprzedając na pełnych przepychu aukcjach sztuki.

Lalki na obrazach Natalii O. nie mówią swoimi słowami, stąd komiksowe dymki i pozór często lekko obscenicznej wypowiedzi. Słowa są zaczerpnięto ze sloganów reklamowych, z książeczek do nauki języka angielskiego, z opakowań zabawek. Bohaterowie komiksów też przecież są lalkami, które nagle dostały drugie życie, przeżywają przygody, kochają, walczą i szczęśliwie prawie nigdy nie umierają. Trwają na posterunku, aby nas ratować przed złymi mocami, lub po prostu starają się wywalczyć swoje miejsce na ziemi. W tym świecie wszystko jest możliwe. Marynarz Popeye zyskuje nadludzką moc dzięki szpinakowi, małe lolitki wodzą na pokuszenie, ale nigdy nikogo ostatecznie nie krzywdzą, Kaczor Donald i Kot Felix stają bohaterami pop-kultury, Superman ubiera w śmieszną pelerynkę, a metalowi kosmonauci oraz nurkowie wybierają się na podbój niezdobytego przez nikogo Kosmosu lub dna oceanu. Króluje temu towarzystwu nieśmiertelna Myszka Miki, która tak naprawdę jest Myszkiem i tylko przez nieporozumienie, wynikające z charakteru języka polskiego, zyskała u nas płeć żeńską, nie zawsze przystającą do jej awanturniczych i bohaterskich zachowań. Nie wiemy jedynie, dlaczego Myszkę ktoś nakręca ukrywanym starannie kluczykiem i kto porusza tą menażerią.

Być może, jest to Artystka wyczulona na timbre naszego sztucznego i konsumpcyjnego świata, być może jednak Jej udział w tej zabawie nie jest już konieczny, ponieważ bohaterowie stworzonych przez Nią malarskich dramatów żyją jakby osobnym życiem, na przypominających pustynię, nieskończonych, białych płaszczyznach. Barwna forma wyodrębniająca się wyraźnie z tła, pozwala na uważne przyjrzenie się komiksowym personom, uwikłanym w małe konflikty i słowne utarczki. Odrobina groteski i ironii sprawia, że obrazy zaludnione przez anarchizujących, ale sympatycznych freaków, powracają jak bumerang, kontynuując, zapoczątkowany przez Natalię O. na jej poprzedniej wystawie, poświęconej „Mutacjom milczącym”, temat „świata na opak”, opanowanego przez żywioł nieustannej zabawy i tańca na cywilizacyjnym śmietniku.

Bawmy się zatem razem z Natalią O., bowiem ci, którzy się bawią, nie grzeszą i do nich będzie należało Królestwo Fantazjany, atakowane, jak wiemy, nieustannie przez ponurą, pracowitą i najczęściej pozbawioną zabawek Nicość.

prof. Waldemar Okoń, 2020

Tekst towarzyszy wystawie Toys' Voice Natalii Okoń-Rudnickiej
11 stycznia – 5 lutego 2020, Mia Art Gallery, Wrocław, Plac Solny 11
kurator: Bogusław Deptuła

2019-12-16

Gebhard Zofia – Kiedy tam przychodzę…

Wszystko, co tworzył, dyktowały mu jego prywatne relacje ze światem, własne, przewrotne, zdystansowane poczucie humoru, podważające prawdziwość nazbyt uwierającej zasadności.

W miejscu między domem a ogrodem, małym ogrodem, bo dalej jest duży ogród, a jeszcze dalej pola, skąd przedostają się do ogrodu sarny, lisy, co tam jeszcze, więc w tym miejscu granicznym, miejscu przejścia, które zawęża się między domem a garażem i pracownią, gdzie wąska ścieżka, wyłożona kostką, jak uliczka we włoskim miasteczku prowadzi w lewo do domu, a w prawo, schodkami, na taras nad garażem i pracownią, w tym miejscu – miejscu pomiędzy – stoi – samuraj czy anioł? A raczej jego szczątki. Tak wyblakłe, wytarte deszczem i wiatrem, mrozem i upałem, słońcem i księżycem są deseczki, z których zrobił go kiedyś Waldek. Ta rzeźba to kwintesencja jego myślenia o sztuce i świecie, rozumianych jako natura – może to kiedyś był rycerz, może jakiś święty, może anioł, archanioł, a może – jak chce moja wyobraźnia – samuraj. Dzisiaj to wyblakła od erozji postać bardziej kloszarda niż stróża zamczyska, bardziej zjawa, duch rzeźby niż ona sama. Drewno powoli zmienia się w powietrze, ale jeszcze można się domyślić, jak rzeźbiarz dopasowywał te precyzyjnie wybrane i dobrane elementy, żeby zamieniły się w „postać schodzącą po schodach”, jak z obrazu Duchampa. Kiedy tam przychodzę, prócz tego, że wiem, to czuję jak bardzo było to miejsce JEGO miejscem. Jak je lubił. Jak je sobą wypełnił. Rzeźbami, które teraz pilnują domu i ogrodu, tarasu i bramy. Tymi wszystkimi samurajami, dziwnymi głowami, papugami, koltami, indiańskimi wojownikami, strażnikami.

Był starszy ode mnie ledwie kilka lat, ale kiedy go poznałam, ta różnica wieku jeszcze się liczyła, zwłaszcza że długo pozostałam dziecinna, w każdym razie wielkie wrażenie robiły na mnie jego wcale nie tak częste opowieści, łączące brutalnie świat realny ze światem wyobraźni – albo inaczej: świat widzialny ze światem niewidocznym. Opowieści rodem z baśni braci Grimm. Do dziś pamiętam ten dreszcz, nastrój fascynacji i grozy, dziwne światło, którym natychmiast emanował wieczór (nawet jeśli to nie był wieczór) i niepewność, czy rzeczywiście z kranu nie wypełznie za chwilę smok. I chichot Waldka.

Zastanawiam się od czego zacząć opowieść o jego sztuce – rzeźbie, rzeźbieniu, które było dla niego nie tyle sposobem na życie, co rytmem życia, stylem życia. Od marzeń? Ale co wiem o jego marzeniach? Tylko tyle, ile mogę wymyślić przyglądając się rzeźbom – tym postaciom, dziwom, przedmiotom. Chłopiec, który w nim pozostał na zawsze sprawił, że Waldek nie zaprzedał się modom i układom, ale trwał wierny własnej wizji tworzenia sztuki, dla siebie, dla swojej pasji i potrzeby, przede wszystkim. Rzeźbił to, co kochał, a że kochał na przykład konie, to kiedy miał na to ochotę, rzeźbił konie. Od koni jest tak blisko do chłopczyńskiego marzenia o byciu kowbojem – czy stąd te wszystkie kolty o urodzie modelek? I ten marmurowy, wyrastający z dłoni, i ten drewniany, przemieniający się w dłoń; przedmiot, który jest czymś więcej niż przedmiotem. Kolty Waldka – dadaistyczna zabawa, czego tu nie ma, żeby to, co dosłowne, wynikało z tego, co niedosłowne, z przewrotności, układności, przenikania; pieczołowitość dla urody formy, pomysł na połączenie fetyszu i ludowej bajki. Niektóre z nich przestają być sobą, nabierają innej tożsamości, stają się i ptakiem, i zjawą, czymś nieokreślonym, co przynosi ze sobą coś nieokreślonego. Nie, nie jest to przesłanie, Waldek obracał się w kameralnym kręgu własnych spraw, na pewno niejeden raz zawarł w rzeźbach swoje nastroje, może przeczucia jakieś, przychodzące z rytmem powietrza jak z rytmem oddechu i ruchu ręki przy rzeźbieniu, ale to wszystko, co tworzył, dyktowały mu jego prywatne relacje ze światem, własne, przewrotne, zdystansowane poczucie humoru podważające prawdziwość nazbyt uwierającej zasadności. Wracając do koltów – czasem malował je, inkrustował, zdobił. To oczywiste, skoro i tak stawały się czym innym. Zresztą, starożytne rzeźby były przecież też malowane, inkrustowane, wstawiano im oczy – szklane, porfirowe, ceramiczne, przyczepiano włosy, ubierano w stroje. I Waldek to robił, bo te zabiegi dawały umowność. Poza tym, że niekiedy miewały znaczenie symboliczne, podkreślały to, że rzeźba nie jest cieniem czegoś, naśladowaniem, bliźniaczym bytem, ale atrapą, artefaktem – faktem niezależnym, swoim własnym bytem – niebytem, prawdziwo-nieprawdziwym, opowiadającym przede wszystkim o sobie – przedmiocie. Tak miało być, tak było. I nie ma znaczenia, że czasem jawią się one jak zaklęte czy uśpione istoty, które wystarczy pokropić wodą życia, by ożyły.

Samuraje. Wyjęci z japońskich drzeworytów, ale jednak inni. Postać, która jest formą, niezwykłą, egzotyczną, tajemniczą. Przecież o tajemnicę Waldkowi chodziło najbardziej – nie zdradzał swoich tajemnic. Nieraz zastanawiałam się dlaczego samuraje. Japońska sztuka, japońskie filmy uwodziły nas w młodości swoją totalnością pasji, bezwzględności, brutalności, a przy tym urody. Samuraj, jakże pięknie, jak niezwykle ubrany, jak zwierzęco się poruszający, koci, tygrysi, dziki jak one, jak one nie do zatrzymania. Samuraje Waldka przywołują tamte wrażenia, są pełni wyrazu, ekspresji, urodziwi, ale przecież niepokojący. Waldkowi, jak sądzę, nie chodziło wszak o to, by tworzyć replikę, ale o to, żeby wywołać własny sen o czymś niezwykłym, nieosiągalnym. Żeby marzenie o tym jak fascynację światem odległym w czasie i przestrzeni przywołać formą, która będzie jednocześnie dosłowna i nie. Bo tak się stało. Wchodzę do pokoju – siedzi na szafie, czeka, niby nie patrzy na mnie, ale wiem, że patrzy. On, samuraj. Ale jednocześnie nie, to zjawa, pamiętam takie z dzieciństwa, też siedziały na szafie, kiedy budziłam się nocą z jakiegoś męczącego snu. Wchodzę do kuchni – stoi na parapecie. Pod słońce wygląda jak przybysz nie z tego świata, dopiero z bliska można rozpoznać kolory i zobaczyć, jaki jest piękny, bo groźne jest i piękne. I – oczywiście – niepokojące. I – oczywiście – fascynujące.

Tak, one czasem są dokładnie opowiedziane, niemal iluzyjne, ale czasem są tylko aluzją. Wieloznacznością, jak ten, drewniany, o głowie łysej i pofałdowanej poziomo, ze szparkami oczu i rozwartą szparą ust w tych fałdach, osadzonej w zwalistym klocu, który jest torsem i suknią, przemieszcza się jak wodospad, a w zgięciu, jak pod pachą tkwią lekko podbarwione, ostre, kolce, szpikulce, tajna broń. Samuraj – nie samuraj – wsparty na metalowych prętach stelaża, ustawiony został przy murze domu, przy drzwiach do ogrodu. Z drugiej strony drzwi stoi kolejny – zespolony metalowymi klamrami z kilku płatów drewna, wygiętych, gdzieniegdzie podrzeźbionych, gdzieniegdzie podmalowanych – tylko głowa jest dosłowna, z osadzonym na czaszce czubem (włosów?). Kiedy tak stoi, między roślinami, zaglądający w okno, pod którym leżą porąbane do kominka klocki drewna, jakby ich pilnował, zastanawiam się, dlaczego nocą nie szczeka na niego pies – może uznał, że to domownik?

Samuraj to na pierwsze wejrzenie niezwyczajna forma, ale to przede wszystkim mit. Mit uzewnętrzniający to, co dotyczy pochodzenia tego narodu o tak odmiennej urodzie i duszy, pochodzenia – podobno – nie z tego świata – jak chcą oni sami – a na pewno związanego z tym, co ukochali tak bardzo – przekraczania granic. I co tak bardzo ukochał Waldek czyniąc transgresję swoją metodą twórczą. Te jego pierwsze rzeźby, fotele, które w różny sposób uczłowieczał, to przecież też była transgresja, zuchwałe dociekanie tajemnicy bytu poprzez przekraczanie światów, istnień, marzenie o reinkarnacji, a jednocześnie przypomnienie tych wszystkich starogreckich przeistaczań, zaklęć z baśni, ożywiań i odwrotnie – wykluczań z życia.
Samuraj to wojownik, ale wojowników rzeźbił Waldek i innych – indiańskich, ułańskich, nieprzynależnych nigdzie, bo tak wieloznacznych. Chłopczyńskie marzenia, można powiedzieć, ale przecież kiedyś rzeźba bywała rozmową z bogami, zaklinaniem duchów, apoteozą wodzów, wędrówką w nieśmiertelność – pomnikiem, ofiarą, obiektem kultu i obiektem zachwytu, adoracji i podziwu, bywała przekraczaniem granic, znaczeń, wyglądów. I to wszystko w rzeźbach Waldka jest. Nawet w papugach, które mnie tak zachwycają.

Ptak towarzyszy wyobraźni artysty od kiedy się spotkali, ptak i człowiek. U Waldka jest to rajski ptak, papuga, ptak niezwykły i z urody, i z usposobienia. I takie je rzeźbił, najczęściej drewniane, pięknie malowane, wcale nie takie papugowate, raczej zjawy niż ptaki, chociaż może i gadają do siebie, kiedy nikt nie słyszy. Te papugi, jak i samuraje, są i formą, i mitem, jeśli dobrze pod formę zajrzeć. Ptak, który mówi – czy to nie dziwne? Wymyślone dla nas, za nas, żebyśmy mogli wymyślać więcej. Bo te papugi to też fetysze, totemy, malowane w symboliczne znaki, które podpowiadają drogę do innego świata – świata zamyśleń i zamarzeń, a może i modlitwy. Pióra są kłami, brzuchy ołtarzem, niedaleka droga od podziwu do pokłonu.

I muszę opowiedzieć o jeszcze jednym stworze, zjawie, tajemnicy tego domu, bo nie tylko mnie zachwyca, ale wydaje się, że to on czuwa tutaj nad wszystkim. Genius loci? Smok-nie smok – rozczapierzony na kominie, na środku tarasu, wsparty weń łapami i pazurami, rozpostarty nad nim jak okap dziwnymi skrzydłami, które są pancerzem, najeżonym na grzbiecie kolcami, z rozdziawionym pyskiem i błękitnymi oczami z porcelany. Z daleka, na tle drzew i nieba wygląda jak coś, co właśnie ląduje – stamtąd. Wśród rzeźb, nad którymi ląduje, stojących jedna obok drugiej wzdłuż granic tarasu jedna zawsze przyciąga mój wzrok – to niewielka, szczupła głowa w koronie. I choć nie ma żadnych więcej ku temu znaków wiem, że to głowa Chrystusa Króla. Szkic, przymiarka – w pewnym sensie – do rzeźby, która zawisła w kościele pod takim właśnie wyznaniem: Chrystusa Króla. Chrystus Król to postać niezwykła, wyniesiona na krzyż we wczesnych przedstawieniach średniowiecznej sztuki chrześcijańskiej właśnie jako Król, nie człowiek męczennik, ale ktoś więcej niż człowiek i prawdziwie zwycięzca – w koronie, królewskich szatach, często z insygniami królewskiej władzy.

Wyrzeźbiony w wielkim topolowym pniu Chrystus Król zawisł w ogromnej hali kościoła. To robi wrażenie – skala potęguje emocje, już nie mówi o wielkości, bo tę wielkość pokazuje, uzmysławia. Ale tutaj, na tarasie, ta mała głowa, stojąca wśród bluszczu, zdaje się przekazywać mi coś równie ważnego – taka jest skupiona i nie z tego świata. Początkowo myślałam, że mówi o smutku, ale to chyba nie smutek, to świadomość przemijania i trudu zrozumienia czegoś, co jest tak bardzo zamknięte w sobie. Nie wiesz, o czym myśli inny obok ciebie człowiek, skąd możesz wiedzieć o czym myśli rzeźba? I zastanawiam się – czymże więc jest rzeźba? Można powiedzieć, że rzeźba to forma i materia. Ale to przecież jeszcze coś. To myśl, która materię ożywia, która formę kształtuje i która potem wokół tej formy krąży. Przypuszczam, że Waldkowi, jak i wielu innym rzeźbiarzom, formę podpowiadał czasem kształt drewnianego pnia, wyrazowość kamienia, falistość płatu kory. Ale on nie dostosowywał się do tych kształtów tylko wyciągał z nich wnioski. To były jego wizje, jego wyobraźnia, transformacje i transfiguracje.

Często malował drewniane kompozycje – jak malowano dawniej, jak malowano na wsi. Mocno, witalnie, ekspresyjnie. Dodawał elementy ceramiczne, metalowe, gruby sznur, złoconą porcelankę. I dla efektu, bo przecież rzeźba ma przyciągać wzrok, mamić, wabić, ale i dla rozlicznych symbolicznych znaczeń, bo chociaż cieszyła go uroda cielesności lubił też wiedzieć – choćby dla siebie – że ciało ma duszę. Tak właśnie widzę jego sztukę – jako symbiozę człowieka z niebem i ziemią, roślinami i zwierzętami, tym, co przyrodzone i tym, co nadprzyrodzone. To wiara w przemienność światów i materii, w to, że między żywym a nieożywionym granica jest cienka i łatwa do przekroczenia, że zarówno człowiek może zastygnąć w kamienne krzesło (ach, ci rycerze zdobywający Szklaną Górę i polegli u jej stóp jako głazy! ach, ci szukający kwiatu paproci w Noc Sobótki na zboczach Ślęzy, których świt zamienił w skały!), jak i krzesło może się uczłowieczyć, więc to przeświadczenie, ta wiara w przemienność światów była – sądzę – jego natchnieniem.

Mity, a po mitach baśnie przypominają o tym, że można skamienieć sięgając po zakazane tajemnice i idąc po zakazanych drogach, że można zamienić się w roślinę albo zwierzę, że żaba może stać się pięknym młodzieńcem, królewna pszczołą. Wiara w przemienność światów to ten sam powód, dla którego bogom starożytnego Egiptu dawano zwierzęce głowy, dla którego w sztuce mezopotamskiej czy greckiej kreowano postacie będące połączeniem ciała człowieczego, zwierzęcego i ptasiego. Nadprzyrodzona moc objawia się w kłach i pazurach, piórach, skrzydłach i ogonach, ale nabiera ona właściwego znaczenia dopiero w połączeniu z człowieczym ciałem. Wieloznaczny, wielokształtny, przemienny – naprzemiennie przemienny – świat rzeczy był światem sztuki Waldka, światem jego myśli, emocji, upodobań, wyborów. Ale ważne było – jest – jeszcze coś. Coś, co nazwałabym poczuciem humoru, ale też dystansem wobec powagi, która tak łatwo przerodzić się może w zadęcie i nadęcie. Bo Waldek patrzył na świat – chyba, przecież go nie pytałam – z lekką ironią i pobłażaniem, że to wszystko jest mniej więcej. Może dlatego tak łatwo przekraczał owe wszelakie granice. I wiedział jak łatwo rycerz może stać się włóczęgą, król kloszardem, jak blisko jest od powagi do śmieszności – relatywizm, względność, to obok transgresji metoda, duch jego sztuki.

Nie zabiegał o rozgłos, nie zależało mu na wystawach. Pamiętam tylko jedną ekspozycję indywidualną jego prac – w Piwnicy Świdnickiej we Wrocławiu pod koniec lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku, niedługo potem jak ukończył studia we wrocławskiej Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych, gdzie był uczniem Xawerego Dunikowskiego, Łucji Komorowskiej i Borysa Michałowskiego. Robił wtedy fotele. Fotele, z których wyrastają ręce i głowy, które wypinają torsy zjeżone samurajską zbroją albo kaskadą piór. Drewniane, kamienne, ceramiczne, jak fotel-ława-kobieta, który stoi na wprost Muzeum Narodowego we Wrocławiu. Te fotele to był pierwszy objaw nieufności wobec tego, co jest i jak jest. Tak, sztuka dawała mu frajdę przechodzenia na drugą stronę lustra, jestem tego pewna. Mała, płaska, nefrytowa twarz, maska, idol, jaką dostałam kiedyś od niego, stale mi o tym przypomina.

Zofia Gebhard

2019-12-15

Duch natury i inne bajki

20-lecie kolekcji Fundacji Sztuki Polskiej ING
wystawa trwa do 3 maja 2020
Muzeum Śląskie w Katowicach, ul. T. Dobrowolskiego 1, poziom –4

kurator: Marek Pokorný
Edward Dwurnik, Czerwone tulipany / Red Tulips, 1999
Na wystawie prezentowane są dzieła z kolekcji Tymka Borowskiego, Piotra Bosackiego, Olafa Brzeskiego, Agnieszki Brzeżańskiej, Doroty Buczkowskiej, Oskara Dawickiego, Edwarda Dwurnika, Agaty Ingarden, Karoliny Jabłońskiej, Piotra Janasa, Pawła Jarodzkiego, Pawła Kowalewskiego, Tomasza Kowalskiego, Zofii Kulik, Joanny Malinowskiej, Gizeli Mickiewicz, Anny Okrasko, Pauliny Ołowskiej, Anny Ostoya, Joanny Piotrowskiej, Agnieszki Polskiej, Cezarego Poniatowskiego, Katarzyny Przezwańskiej, Wilhelma Sasnala, Janka Simona, Pawła Śliwińskiego, Konrada Smoleńskiego, Grzegorza Sztwiertni, Izy Tarasewicz, Andrzeja Tobisa, Christiana Tomaszewskiego, Krzysztofa Zielińskiego, Jakuba Juliana Ziółkowskiego
Zofia Kulik, Wspaniałość siebie III / The Splendour of Myself III, 1997

a także prace artystów spoza kolekcji: Zuzanny Czebatul, Lindy Dostálkovej, Danieli Dostálkovej, Kornela Janczy i Daniela Rycharskiego, zaproszonych przez kuratora wystawy.

2019-12-14

Shiota Chiharu − Counting Memories



Galeria jednego dzieła, do 26 kwietnia 2020
Muzeum Śląskie w Katowicach, ul. Dobrowolskiego 1


Chiharu Shiota – artystka urodzona w Osace, mieszka i pracuje w Berlinie. Konfrontując się z takimi fundamentalnymi zagadnieniami, jak życie, śmierć i relacje, zgłębia ludzką egzystencję w rozmaitych jej wymiarach poprzez kreowanie istnienia w nieobecności [...]. Jej instalacje są prezentowane na całym świecie.
Pomieszczenie przekształca się w organiczną przestrzeń, nasz wewnętrzny wszechświat złączony z tym, co zewnętrzne. Wzajemnie powiązane sznury obrazują naszą wspólną historię. Każda liczba definiuje nas indywidualnie, jednocześnie jednak łącząc na poziomie uniwersalnym − Chiharu Shiota.


2019-12-13

88-lecie urodzin prof. Ireny Lipskiej-Zworskiej, film

Lipska-Zworska Irena – "Moje światy", ceramika unikatowa
11-19 czerwca 2019
88-lecie urodzin oraz 60-lecie uzyskania dyplomu ASP
i pracy artystycznej prof. dr hab. Ireny Lipskiej-Zworskiej.
Akademia Sztuk Pięknych im. E. Gepperta we Wrocławiu, Galeria ASP Neon.

Laudację wygłasza prof. Piotr Kielan – Rektor ASP


2019-12-12

Mistrzowie – Polskie szkło artystyczne (1949-2019), film

18 października − 16 listopada 2019. Galeria Ring, Legnica
Artyści
Stanisław Borowski, Jerzy Chodurski, Małgorzata Dajewska, Jan Drost, Pati Dubiel, Zbigniew Horbowy, Ludwik Kiczura, Marzena Krzemińska-Baluch, Kazimierz Pawlak, Sebastian Pietkiewicz, Aleksander Puchała, Monika Rubaniuk, Wszewłod Sarnecki, Jerzy Słuczan-Orkusz, Henryk Albin Tomaszewski, Eryka Trzewik-Drost, Regina Włodarczyk-Puchała, Czesław Zuber.
Wystawa w ramach 7. Europejskiego Festiwalu Szkła

2019-12-11

Mistrzowie szkła (1949-2019) – wernisaż wystawy

Polskie szkło artystyczne (1949-2019) − Mistrzowie
18 października − 16 listopada 2019. Galeria Ring, Legnica

Artyści: Stanisław Borowski, Jerzy Chodurski, Małgorzata Dajewska, Jan Drost, Pati Dubiel, Zbigniew Horbowy, Ludwik Kiczura, Marzena Krzemińska-Baluch, Kazimierz Pawlak, Sebastian Pietkiewicz, Aleksander Puchała, Monika Rubaniuk, Wszewłod Sarnecki, Jerzy Słuczan-Orkusz, Henryk Albin Tomaszewski, Eryka Trzewik-Drost, Regina Włodarczyk-Puchała, Czesław Zuber

Wystawa w ramach 7. Europejskiego Festiwalu Szkła

2019-12-10

Borowski Andrzej – Trzeci Horyzont

Wystawa: 24 października – 7 listopada 2019
Galeria Sztuki Katarzyny Napiórkowskiej, Warszawa, Świętokrzyska 32
Praca: Szarość, 160 x 100 cm

2019-12-09

Mira Żelechower-Aleksiun – Jubileusz 50-lecia pracy artystycznej

Artystka zajmuje się głównie malarstwem sztalugowym. 



Urodzona 26 marca 1941 w Millerowie – polska malarka żydowskiego pochodzenia, jedna z najbardziej wyrazistych postaci wrocławskiego środowiska artystycznego.
Urodziła się jako Mona Janklewicz w Millerowie w obwodzie rostowskim, gdzie uciekli jej rodzice podczas II wojny światowej. Dwa miesiące później jej ojciec został zamordowany przez hitlerowców. Po zakończeniu wojny jako repatriantka wraz z matką wróciła do Polski i osiadła w Miroszowie. Malarka została adoptowana przez swojego ojczyma, Henryka Żelechowera i przejęła po nim nazwisko, zmieniono jej również imię. W 1947 rodzina przeprowadziła się do Wrocławia. W 1966 roku otrzymała dyplom w zakresie malarstwa architektonicznego w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych we Wrocławiu.
Zadebiutowała po raz pierwszy w 1967 roku wystawą w Galerii Teatru Kalambur we Wrocławiu. W latach 60. i 70. aktywnie uczestniczyła w ważniejszych przeglądach malarstwa polskiego: 4. i 7. Polskiego Malarstwa Współczesnego w Szczecinie w latach 1967 i 1974, 8. i 9. Wystawa Grupy Realistów w Warszawie w latach 1968 i 1969, Portret człowieka w Narodowej Galerii Sztuki „Zachęta” w 1971 roku, Konkurs im. Jana Spychalskiego w Poznaniu w latach 1975 i 1976, Polaków portret własny w Krakowie w 1979 roku.
Podczas stanu wojennego brała udział w ruchu kultury niezależnej, między innymi jako współorganizatorka wrocławskiego Biennale Młodych „Droga i Prawda”. Prowadzi także aktywną działalność pozaartystyczną, głównie na rzecz pojednania chrześcijan i żydów. Jej córką jest historyk Natalia Aleksiun.

Źródło: http://platon.pl/artysta/mira-zelechower-aleksiun/

2019-12-07

Głuszek Andrzej i Głuszek Jerzy – Synchronie

4 sierpnia – 25 września 2016, Galeria Miejska, Wrocław
Synchronie – wystawa Andrzeja Głuszka i Jerzego Głuszka, artystów-bliźniaków
Zdjęcia: własność artystów

2019-12-06

Szybcy i śnieżni

Kanadyjska superprodukcja "Szybcy i Śnieżni"
od 31 stycznia 2020

Film Szybcy i śnieżni otwiera piosenka Lepszy dzień Igo Walaszka. 
Piosenkarz – charakterystycznym mocnym wokalem – śpiewa o determinacji w dążeniu do obranego celu, pokonywaniu złej passy i realizowaniu swoich marzeń.
Reżyseria: Benoit Godbout, Jean-François Pouliot, François Brisson

2019-12-03

Kobylański Zbigniew (1940-2019)

Artysta zmarł 3 grudnia 2019.
Studiował we Wrocławiu na Wydziale Malarstwa, Grafiki i Rzeźby w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych, obecnie ASP malarstwo sztalugowe w pracowniach uznanych pedagogów i artystów: prof. Marii Dawskiej i prof. Eugeniusza Gepperta. Dyplom pod kierunkiem prof. E. Gepperta (1969).

Członek Związku Polskich Artystów Plastyków Okręg Wrocławski
Pożegnanie: 21 grudnia 2019.



Bio i prace artysty

2019-07-08

Grocholska Małgorzata

Absolwentka Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Dyplom 1980. Członek ZPAP w latach 1980-1982 i od 2011. Od 1997 roku związana z Zakładem Narodowym im. Ossolińskich we Wrocławiu jako konserwator zbiorów i kierownik Pracowni Konserwatorskiej. Liczne realizacje konserwatorskie obiektów na podłożu papierowym, pergaminie i skórze: druki, rękopisy, grafiki, rysunki.

Konserwator papieru i skóry.

Ważniejsze prace – konserwacje

  • inkunabuł - Dante Alighieri La commedia z 1481 roku
  • starodruk, Missale Cracoviensis, 1516 roku 
  • kalendarz francuski - rękopis iluminowany na pergaminie 
  • rękopis poematu - własność Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu 
  • starodruki rękopisy, grafiki, mapy, dokumenty pergaminowe dla Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Opolu mapy pocztowe dla Muzeum Poczty i Telekomunikacji we Wrocławiu 
  • rękopisy dla Ośrodka Dokumentacji Pontyfikatu Jana Pawła II w Rzymiestare 
  • druki dla Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Zielonej Górze

Nadzór merytoryczny nad realizacją projektów unijnych - inżynier projektów

· Konserwacja i digitalizacja zbiorów Biblioteki Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu, 2007-2010

· Konserwacja zabytkowego zbioru Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Opolu, 2009-2010


Olga Boznańska, rysunek dziewczyny, stan przed konserwacją

Olga Boznańska, rysunek dziewczyny, stan po konserwacji


Olga Boznańska, rysunek dziewczyny, detal przed konserwacją

Olga Boznańska, rysunek dziewczyny, detal po konserwacji 

Kontakt
tel. 663 717 875, 
malgosiagrocholska@gmail.com